Boksery w potrzebie

Wywiad z Abrą

Z Abrą jest duży problem. Jest agresywna przez duże A. Rozmawiałam z pracownikami schroniska, każdy mówi to samo. Abra nie toleruje człowieka. Pracownicy muszą uważać jak wchodzą do kojca w porze karmienia. Chciałam ją w zeszłym tygodniu zabrać na spacer, aby zobaczyć, czy tylko w kojcu jest agresywna, ale nie udało mi się. Odmowa pracowników schroniska, nikt nie chciał nawet słyszeć o zapięciu jej na smycz. Owszem mogą ją wyciągnąć ale na drągu. Nie chciałam jej dawać takiej dawki stresu. Jest strasznie chuda, same kosteczki, choć apetyt dopisuje”.
– Pani Abro, tak pisała o Pani wolontariuszka fundacji „Boksery w Potrzebie”. Napędziła Pani ludziom nieco strachu. Jak Pani wspomina tamten czas?
– Byłam wtedy chora, miałam świerzbowca, zaraz potem stwierdzono u mnie ropomacicze, a potem jeszcze niedobór hormonów tarczycy, do tego zostałam porzucona. Wszystko mnie drażniło, usiłowałam jakoś poradzić sobie z trudną sytuacją. Kiedy jednak zaczęto mi pomagać, również wolontariuszka, napisała na moim forum: „Tak, tak ja brałam ją ze schroniska i potwierdzam, że Abra to pies morderca, członek doborowych oddziałów komandoskich! Jak widać rzuca się na ludzi, usiłuje odgryźć ogon i nos [wąchaniem] zbliżającym się do niej psom! Znienacka potrafi rzucić faflem i wypuszcza paraliżujące gazy bojowe!!! Jest szybka jak błyskawica i ostra jak przecinak! Przed nią idzie groza, a za nią śmierć! (a może śmierdź?)”.
– No, no! Niezła Przemiana, ale z tego, co wiem, nie miała Pani łatwej drogi do swojego nowego, stałego domu?
– W sumie przeprowadzałam się cztery razy, ale ludzie z fundacji o mnie nie zapomnieli. Cały czas robili wszystko, abym znalazła dla siebie miejsce na ziemi. Kiedy już było tragicznie przyjechałam w okolice Gdańska na tzw. dom tymczasowy, w którym zostaję. Już na zawsze! Znalazłam tu swoje miejsce i serce.
– Z tego co wiem, to bardzo „dziwny” dom, nazywa się go plebanią?
– Tak, mój Opiekun i Przyjaciel jest księdzem, proboszczem. Strasznie zajęty z niego człowiek, ciągle coś robi, załatwia, wiecznie ktoś do niego dzwoni, przyjeżdża, a wieczorami siedzi przy komputerze i pisze (jest jakimś tam ludzkim sędzią). Wtedy ja leżę sobie i grzeję mu stopy.
abra002– Nie jest Pani jedynym psem w tym domu, prawda?
– Nie jedynym? To za mało powiedziane. Tu jest jakieś wariactwo psie, w porywach nawet i 10 psów plącze się po domu. Dobrze, że tu tyle miejsca, kanap i foteli.
– Ale to Pani jest tzw. psem rezydentem?
– Wcześniej zamieszkał tu Lex, Pan przygarnął go, kiedy był jeszcze mały, dlatego nigdy nie zaznał biedy, głodu, cierpienia. Jest bardzo tolerancyjny, przyjmuje każdą psią bidę, która tu przybywa. Mówili o mnie, że jestem agresywna, ale ja tylko burczę, kiedy ktoś narusza moje granice, za to Lex od razu dziabie – ludzi. To kto tu jest agresywny? Tutaj jednak mieszka nam się jak u Pana Boga za piecem, ponieważ pozwala nam się być sobą, być psem na swój własny sposób. Panisko też umila nam życie. Lexio ma swój własny staw SeaLexam zwany, w którym kocha, jak na labka przystało, pławić się i łapać żaby. Ja mam swoją kołdrę, w której wygryzłam w środku dziurę i kładę się w niej, i opatulam. Pan mówi, że śmiesznie to wygląda, kiedy tacham za sobą tę kołdrę, gdziekolwiek się kładę. Bondziu też kochał pływać i nurkować. Kochał…
abra005– Wyczuwam smutek.
– Bond, zwany przez nas Błondziem odszedł w sierpniu za Tęczowy Most. Przybył do nas, podobnie jak ja, jako bardzo chory tymczasowicz, a został na zawsze. Pan go adoptował. Na zawsze… Bardzo mi go brakuje, razem spaliśmy (z Panem – Bond pod kołdrą, ja na, Lex wolał pod łóżkiem), jedliśmy z misek łeb w łeb. Długo jednak nie byłam sama. Od kilku dni zapoznaję się z Dziunią zwaną, na cześć Bonda: BonDziunią, BłonDziunią. Tak się złożyło, że jest do niego podobna, ale przede wszystkim jest: stara, chora i nikt inny jej nie chce. Ostatnio trzeba było amputować jej część łapki. Obserwuję ją od kilku dni i sama widzę, jak się zmienia, leczą się jej rany, sierść wypiękniała, wszędzie łazi za Panem i od wczoraj przynosi piłeczkę do zabawy. Fajna z niej suka, chyba się zaprzyjaźnimy. Niektórzy mówią na nasz dom: geriatria, bo i Lex nie jest już młodym psem. Jednak, my, staruszki mamy w sobie nie tylko doświadczenie, ale i całe pokłady miłości i mądrości. Tylko potrzebujemy troszkę więcej wizyt u wetów. Ja mam swoją ulubioną panią doktor, która dba o moje, często chore, uszy. No, i wcześniej odchodzimy… Ale Panisko mówi, że każdego z nas to czeka, a ból serca i tęsknota są częścią kochania. Cenna jest wtedy każda chwila spędzona razem i ta chwila ma być dobrą chwilą, z takich chwil budujemy nasz czas.
– ???
– Przecież mówiłam, że my, psie staruszki mamy nie tylko doświadczenie, ale i mądrość. Nas nie interesują frazesy, wyłącznie to, co jest prawdziwe. A to, czego doświadczam ja i inne psy, które tu przebywają lub przybywają – jest prawdziwe.
abra004– Właśnie. Co to za inne psy w tle tej opowieści?
– Pan przyjmuje pod swój dach też inne psy, które nie mają się gdzie podziać, na krótszy lub dłuższy czas. Na kilka godzin, dni, miesięcy. Najfajniej jest, kiedy są to szczeniaki, bo ja lubię się z nimi bawić. Jednak, w tajemnicy, powiem Wam, że zniszczenia są wtedy ogromne (zwłaszcza, gdy dokonują ich szczeniaki amstafów), bywają pogryzione wtedy cenne dla ludzi przedmioty, do których nasz Pan, ma chyba troszkę inny stosunek. Nie wspomnę o wszechobecnym sikaniu i… Ale i tak jest fajnie, kiedy są szczeniaki. Lubię być babcią Abrą. Nie jestem w stanie wymienić tych wszystkich psów, ale dam Wam zdjęcia z Abrowa (jestem dumna z tego, że swój dom Panisko nazwał moim imieniem). Sami zobaczycie.
– Bardzo dziękuję za tę opowieść. Proszę powiedzieć jeszcze naszym czytelnikom, jak jest Pani nazywana.
– I ja dziękuję za wysłuchanie. Panisko mówi do mnie (bo jestem potężna!): Samobieżny Pojazd Opancerzony! Słodko, prawda?